Takich obcych nie chcemy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

W ostatnich dniach do kin zawitał film "Obcy: Przymierze". Tytuł sugeruje powiązanie ze starymi filmami z tej serii, sam reżyser kiedyś zdradził, że to będzie kontynuacja "Prometeusza" z 2012 roku. Jak wyszło?

Zacznijmy od lekcji historii. Ridley Scott zaczął robić filmy na poważnie w latach 70. poprzedniego wieku. Od tego czasu nakręcił ponad 20 filmów, ale warto skupić się na jego drugiej i trzeciej produkcji (patrząc chronologicznie). W 1979 roku wyszedł "Obcy - 8 pasażer Nostromo", trzy lata później odbyła się premiera filmu"Blade Runner". Tak, to na samym początku swojej kariery Ridley Scott nakręcił dwa legendarne tytuły z gatunku sci-fi.

Pierwszy "Obcy" był od razu dużym sukcesem. Film pokochali widzowie, docenili również krytycy. Postać złowrogiego kosmity na stałe weszła do popkultury. W kolejnych latach pojawiły się kolejne filmy z tej serii: Aliens (1986), Alien 3 (1992) oraz Alien: Resurrection (1997). Przy tworzeniu tych produkcji już żadnego udziału nie brał Ridley Scott (po latach powiedział, że nawet nigdy go nie zapytano, czy by chciał). Jednak twórca oryginału powrócił do tej serii po przekonaniu producentów do stworzenia prequela wszystkich wydarzeń z filmów o Obcym. I tak otrzymaliśmy "Prometeusza" w 2012 roku.

Dzisiaj mamy rok 2017, bardzo ważny rok dla kina sci-fi oraz dla Ridley'a Scotta , bo to w tym roku do kin trafi zarówno nowa część Obcego, jak i oczekiwana od 35 lat kontynuacja "Blade Runnera". Przy tym drugim filmie Scott pełni funkcję producenta (reżyserią zajmuje się znacznie młodszy Denis Villeneuve) , natomiast przy "Obcym: Przymierze" 79-latek jest zarówno reżyserem jak i głównym pomysłodawcą całego projektu (a także prawdopodobnie kilku kolejnych).

Czy nowy "Obcy" dorównuje w jakiś sposób oryginałowi? Czy po tym filmie będziemy z zapartym tchem czekać na kolejne części? Niestety, na oba pytania jest jedna (może smutna) odpowiedź: NIE. Negatywną odpowiedź na pierwsze postawione pytanie można jeszcze tłumaczyć sentymentem do starych części (co oczywiście bardzo podnosi wymagania co do nowych filmów). Niestety odpowiedź NIE na drugie pytanie to już wina wyłącznie po stronie twórców, a więc głównie Ridley'a Scotta. Zmarnowali potencjał.

Niby wszystkie składniki związane z sukcesem oryginału są: statek kosmiczny odbywający daleką podróż, załoga z androidem, nieznana planeta, nagłe zagrożenie, walka o przetrwanie. Jedak podano nam to w bardzo prosty, a nawet (trzeba to nazwać po imieniu) prostacki sposób. Fabuła filmu (nie będę jej tu zdradzać) jest na poziomie kina sci-fi klasy B. Można by to porównać też do opowiadania napisanego przez nastolatka, który przeczytał kilka książek Lema i postanowił sobie do szuflady napisać coś podobnego, ale dodając postać Obcego. Miałkość fabuły nie raziła by aż tak gdyby nie to, że w filmie brakuje kluczowego elementu, który dał sukces całej serii: klimatu. "Obcy" bez klimatu nie ma racji bytu. I na pewno nie zasługuje na pochwały.

A klimatu brakuje głównie z tego powodu, że wszystko mamy tutaj podane jak na tacy, nie ma żadnych zaskoczeń (co prawda są zwroty akcji, ale wątpię by kogokolwiek zaskoczyły). Gatunkowo ten film bardziej niż horrorem wydaje się slasherem sci-fi - grozę ma budować jedynie bardzo duża brutalność i liczba zgonów różnych postaci. Jeżeli już jesteśmy przy postaciach to może lepszy by był odbiór gdyby dano nam szansę polubić bohaterów tego filmu. Nie wiem czy to przez średni casting czy słaby początek filmu, ale ciężko mi było komukolwiek kibicować w tej historii (z jednym wyjątkiem, o którym będzie później). Bohaterowie byli, bo ktoś musiał być. Nie tak to powinno wyglądać w kontynuacji jednej z legend gatunku.

Wspomniałem wcześniej nieprzypadkowo o Lemie, w jego książkach często obok historii sci-fi pojawiają się również ważne pytania filozoficzne. "Obcy: Przymierze" też próbuje zadawać takie pytania (podobnie do "Prometeusza", którego przecież omawiany film jest kontynuacją). Niestety wmieszanie kwestii rozważanych od dawna w sci-fi (i na pewno bardzo ciekawych) w banalną historię, jaką mamy w tym filmie, może skutkować posądzeniem twórców o pseudo-filozofowanie w celu podniesienia jakości treści filmu. Przyznam, że kilka dialogów było ciekawych, ale zupełnie nie pasowały do konwencji filmu.

Czy ten film ma plusy? Oczywiście, nawet dwa: mały i duży. Po pierwsze Ridley Scott pod jednym względem raczej nigdy nie zawodzi - jego filmy dobrze wyglądają. "Obcy: Przymierze" też taki jest. Mamy bardzo ładne krajobrazy obcej planety, klimatyczną zmienność pogody, ciekawe wnętrze statku kosmicznego, różne futurystyczne pojazdy, większość efektów specjalnych też jest na wysokim poziomie. Aż szkoda, że to wszystko nie zostało wykorzystane przy jakimś lepszym scenariuszu.

Tym większym plusem oczywiście jest Michael Fassbender. Już przy okazji "Prometeusza" to głównie ten aktor zbierał bardzo pochlebne opinie, a swoją kreacją poprawiał odbiór całego filmu. Twórcy na pewno to dostrzegli, bo w najnowszym filmie postanowili Niemcowi rolę mocno rozbudować (nie będę zdradzać w jaki sposób). Postać grana przez niego bardzo przyciąga uwagę widza - magnetyzm spojrzenia i tajemniczość w oczach to jedne z niewielu rzeczy budujących chwilami klimat filmu. W skrócie: jest na ekranie Fassbender - pojawia się trochę napięcia i nieprzewidywalności. Tak naprawdę jego postać (przy reszcie bohaterów) wydaje się wyciągnięta jakby z dużo lepszego filmu - mądrego sci-fi bez krwiożerczego obcego.

Czy film jest nudny? Czasami tak, ale przez większość czasu jakoś tam akcja idzie do przodu (jest sporo dynamicznych scen). Te dwie godziny w kinie da się przetrwać, ale niestety myślę, że w takim samym czasie można zapomnieć o tym filmie. Nie wnosi nic nowego, nie wyznacza nawet lepszego kierunku dla tej serii (choć widać, że próbowano nawiązywać do pierwszego filmu Scotta bardziej niż w "Prometeuszu"). Zostaje nam liczyć, że Ridley Scott albo dopracuje scenariusz kolejnej części zanim ją nakręci, albo odda już stery w inne ręce. Za "Obcego" z 1979 r. i tak ma mój dozgonny szacunek.

Zwiastun: