Marzyciele, przybywajcie do La La Landu

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Hollywood lubi co jakiś czas wracać do gatunków, które święciły największe sukcesy wiele lat temu. Mieliśmy kilka lat temu niemego "Artystę"; film zebrał wiele nagród, ale przeszedł trochę bez echa wśród zwykłych widzów. W tym roku (już tłumnie) poszliśmy na "La La Land" - klasyczny musical dostosowany do naszych czasów.

Na długo przed premierą było wiadomo, że ten film odniesie sukces jeżeli chodzi o popularność. W końcu reżyser "Whiplash" (a więc skromnego filmu bardzo chwalonego zarówno przez widzów jak i krytyków) Damien Chazelle dostał większy budżet na swój kolejny film. I dostał znacznie więcej: Emmę Stone i Ryana Goslinga jako głównych aktorów. Pierwsze informacje o tym, że "La La Land" będzie musicalem jeszcze bardziej pobudziły naszą ciekawość. Teraz już film jest w kinach od kilku tygodni. Czy sprostał wielkim oczekiwaniom?

Może najpierw krótko o fabule, aby potem skupić się już tylko na właściwej ocenie: śledzimy losy dwójki osób, które marzą o wielkiej karierze, ale ciężko im przebrnąć przez pierwsze szczeble. Ona (Emma Stone) od kilku lat łączy chodzenie na castingi aktorskie z pracą w kawiarni. Z kolei on (Ryan Gosling) chciałby być wielkim jazzmanem, ale gra w podrzędnych restauracjach by mieć za co żyć. Film opowiada o konsekwencjach ich przypadkowego spotkania.

W takich filmach kluczowa jest forma. Musical, jak wszyscy wiemy, zawiera piosenki. Mogą one zastępować wszystkie dialogi (jak w niedawnej ekranizacji "Nędzników) albo być ich uzupełnieniem. W "La La Land" wybrano to drugie rozwiązanie. Piosenki są integralną częścią fabuły i dowiadujemy się z nich bardzo dużo o naszych bohaterach. Dzięki temu jesteśmy zaangażowani w sceny musicalowe nie tylko na poziomie "czy ładnie śpiewają", ale także "o czym śpiewają". Według mnie był to dobry pomysł, bo film jest jedną całością, a nie fabułą poprzecinaną scenami śpiewanymi, które można by wyciąć i dalej historia by była spójna. Co do wokalu to nie oczekiwałem od aktorów wielkich głosów, przecież nie na tej podstawie ich zatrudniono, a i tak wyszło naprawdę dobrze - utwory są przyjemne dla ucha i nadają nastrój całej opowieści. Podobnie jest ze scenami tańca, tutaj już daje o sobie znać kunszt aktorski Stone i Goslinga (co wcale nie musi oznaczać kunsztu tanecznego) dzięki czemu wyraźnie czuć chemię między postaciami. Mamy skromne choreografie (jak scena na ławce), ale też wielkie (jak początek na autostradzie). Widać, że reżyser miał na to pomysł, a nie tylko poskładał elementy klasycznego musicalu. Warto tutaj dodać, że. ładne zdjęcia i ich sprawny montaż dodają filmowi bardzo dużo pozytywnej energii i tempa.

Trzeba też ocenić aktorów. Myślę, że to właśnie zatrudnienie znanych nazwisk miało zapobiec temu by "La La Land" przeszedł bez echa jako artystyczna ciekawostka, a więc tak jak to miało miejsce w przypadku wspomnianego już "Artysty". Nie uważam ról Emmy Stone i Ryana Goslinga za wybitne, ale ciężko mi także wymyślić kto by mógł to zrobić lepiej. Nie znam się na tyle na tańcu by stwierdzić, że coś bardzo zepsuli, no i też nie wiadomo czy inni aktorzy by tak dobrze wypadli razem w scenach dramatycznych. Najważniejsze dla mnie, że uwierzyłem odgrywanym przez nich postaciom. Zarówno w scenach śmiechu czy rozmarzenia jak i w scenach załamania lub zwątpienia.

A jak treść? Tutaj wbrew pozorom najwięcej zaczerpnięto z kanonu kina musicalowego. Historia opowiedziana w filmie jest dosyć prosta i dobrze już nam znana, ale niesie za sobą duży ładunek emocjonalny i nawet nadspodziewanie dużo mądrej treści. Mamy poszukiwanie siebie oraz konfrontację marzeń z rzeczywistością; jasne, niektórzy powiedzą, że banał. Jednak tutaj ta konfrontacja jest spektakularna, nie ma kompromisów. Bohaterowie muszą zdecydować czy są gotowi w 100% poświęcić się marzeniom czy pogodzić się z "porażką" i prowadzić w miarę standardowe życie. "La La Land" na szczęście nie narzuca widzowi jednej interpretacji, a więc która droga jest lepsza. To już zależy od naszej wrażliwości. Jedni z nas będą dopingować bohaterów z całego serca i przytakiwać zdaniom "rób co kochasz, nie przejmuj się opinią innych". Inni będą woleli by bohaterowie jak najszybciej skończyli bujać w obłokach. I właśnie tym widzom film może się mniej podobać, ponieważ mogą się nie dać ponieść bajkowej atmosferze filmu. Bo ten film jest bajką, ale w takim samym stopniu jak bajką może być życie każdego z nas jeżeli oczywiście tego chcemy. I ja tutaj odnalazłem się całkowicie. Szkoda mi było opuszczać La La Land po tych dwóch godzinach.

Jeszcze jedna kwestia. Od pewnego czasu można natrafić na wiele dyskusji czy ten film jest wielki. Nie po każdym popularnym filmie toczą się takie rozmowy, ale przypadek sprawił, że tuż przed premierą w Polsce "La La Land" dostał 14 nominacji do Oscara. Czyli bardzo dużo, tylko kilka produkcji zebrało podobną liczbę. Informacja ta sprawiła, że oczekiwania wielu widzów z poziomu 'idę na film, który będzie przyjemnym musicalem w klasycznym stylu" przeniosły się na poziom "idę na jeden z najlepszych filmów w historii". Przy takim nastawieniu oczywiście będzie wiele głosów, że film nie zasługuje na laury oraz zawodzi oczekiwania (ciężko sobie wyobrazić w ogóle film, po którym większość powie, że 14 nominacji jest zasłużone). Jak ktoś nie lubił do tej pory musicalów albo lubił jedynie "Grease", które widział dawno temu, to 14 nominacji nie sprawi, że "La La Land" będzie mu się na pewno bardzo podobał. Oscary rozdawane są co roku i pamiętajmy, że tak trzeba rozpatrywać te nagrody. "La La Land" został solidnie zrobiony pod bardzo wieloma względami i dlatego znalazł tyle uznania na tle reszty produkcji z 2016 roku. Choćby nominacja za najlepszy scenariusz oryginalny; wcale nie oznacza, że mieliśmy na ekranie wybitną historię, ale jedną z pięciu najlepszych w tamtym roku. Mam nadzieję, że jest to w miarę zrozumiałe i wszyscy się zgodzimy, że porównywanie "La La Landu" na przykład do "Ojca chrzestnego" (oba filmy zebrały dużo nominacji) nie ma zbyt wielkiego sensu.

Podsumowując, "La La Land" to nie tylko bardzo solidne rzemiosło udowadniające, że warto czekać na kolejne filmy Damiena Chazelle"a, ale film także nienachalnie skłaniający nas do kilku ważnych rozważań: jakie chcemy mieć życie i czy robimy wszystko by takie było. Nie każdy ten film "kupi", więc nie polecę każdemu. Raczej tym, którzy chociaż krótką chwilę swojego życia poświęcają na marzenia.

Zwiastun:

Chciałem tylko napisać, że rola Emmy Stone jest o wiele o wiele lepsza niż pozbawiona umiaru i wyczucia kreacja Portman jako Jackie. Stone najlepsza jest w scenach przesłuchań i to one przyniosły jej oscara. Wedlug mnie była druga po Huppert.
Gardzę "aktorstwem" Portman i tymi jej cierpiętniczymi minami. Poczułem ogromną ulgę kiedy nie dostała opscara. Sytuacje, w której Huppert czy z amerykańskich aktorek Chastain nie mają ani jednego oscara a Portman miałaby aż dwa uważałbym za obrazę dla sztuki aktorskiej i mojego wspaniałego gustu.

Baaaardzo udany film. Mądry - do przemyślenia...

Dodaj komentarz